Pięć lat temu powiedziałabym, żeby z biczem nawet do mnie nie podchodzić. Myślałam, że bicze są straszne i byłam przekonana, że będzie bardzo bolało. Powoli, ale zdecydowanie przekonywałam się i teraz mamy całkiem ładną kolekcję. Jednak wciąż obawiałam się kańczugów, jak nazywają oficjalnie ten typ biczy. Te skórzane węzełki na pewno będą za bardzo boleć. I wtedy dostałam długi pleciony bicz do testów. Teraz nie mam wyjścia.
Najpierw opakowanie
Bicz jest w plastikowym opakowaniu. Wykonany jest z czarnej sztucznej skóry i ma osiem ogonów zamiast dziewięciu, co sugerowałaby angielska nazwa ("cat-of-nine-tails", kot o dziewięciu ogonach). Tym, na co od razu zwróciłam uwagę, był jego ciężar. Zaledwie 170 gram, naprawdę lekki. Jest też dobrze wykonany. Sznury są starannie zaplecione, a rączka wygląda na naprawdę mocną. Ma 85 cm długości, co jest porządną długością dla tego rodzaju kańczuga.
W recenzji zawsze trudno jest opisać wrażenia towarzyszące używaniu bicza. Bicz może być co najwyżej tak dobry jak osoba, która go trzyma. Jednak mogę o tym trochę opowiedzieć. Nie bolało aż tak bardzo, jak się obawiałam. Mówiąc szczerze tak właściwie to wcale nie bolało. Mogłam poczuć, że to lekki bicz, przez co uderzenia były dość słabe. Mogłam także poczuć, że kańczug zrobiono z plastiku. To zupełnie inne doznania niż przy skórzanych biczach. Niekoniecznie od razu gorsze, ale trochę bardziej nacinające skórę.
Podsumowanie
Mój lęk przed kańczugami? Trochę się zmniejszył. To było przyjemne doświadczenie, które chętnie powtórzę. To świetny bicz dla początkujących lub dla każdej osoby, która chce pójść odrobinę dalej niż prosta szpicruta czy pagaj. Ze względu na jego ciężar trudno nim naprawdę zrobić krzywdę. Dla osób, które mają większe doświadczenie w BDSM pewnie okaże się zbyt prosty. Myślę, że to dobry model na start i powoli z pewnymi obawami zaczynam się rozglądać za czymś cięższym. Mąż nie ma oporów, żebyśmy najpierw trochę poćwiczyli z tym. Jestem pewna, że przed nami wiele ciekawych wieczorów.